Forum dla fanów serialu
Amarux napisał(a):To opowiadanko jest ekstra! Było sporo tych wspomnień i parę błędów, ale opowiadanie fajne!
Nie należę do osób, które łatwo się wzruszają, ale jak sobie pomyślę, jak Dante się tak obwiniał i cały jego trud poszedł na marne... Nie płakałam, ale było mi trochę smutno. Zahlia umie pocieszać:), w sumie sama przez coś podobnego przeszła. Chociaż wątpię, żeby Gogenheim potrafił powiedzieć to tak... W prost. Dante też załamałby się od razu. Ciekawe co robili Sophie i Lok, jak się dowiedzieli o śmierci Metza.
W sumie , to nie obraziłabym się, gdyby tak się skończyło, chociaż...
KarlaOutsider napisał(a):Miałam bardzo podobne odczucia po przeczytaniu.
Właśnie najbardziej uderzyło mnie to poczucie winy u Dantego, taka totalna bezsilność, bezradność i złość- że wszystkie starania na nic się zdały, że gonił za cieniem ryzykując życie przyjaciół...
Bardzo lubię to opowiadanie
Angel4 napisał(a):wow, niezły zapłon
Fabia114 napisał(a):No, jestem pod wrażeniem Angel.
Angel4 napisał(a):Sporządziłam tłumaczenie. Po polskiemu
Przed zamkiem Professora. Praga. Czechy.
Drużyna Huntik wychodziła z zamku. Lok Lambert obejmował ramieniem Sophie Casterwill a drugą ręką trzymał ją za rękę. Tuż obok szli Dante Vale i Zhalia Moon. Mężczyzna o kasztanowych włosach szedł nieco za swoją partnerką z jedną ręką spoczywającą na jej ramieniu. Ona miała na sobie jego charakterystyczny płaszcz. Zatrzymali się, patrząc na siebie z uśmiechem. Dokonali niewiarygodnej rzeczy, którą próbowało zrobić mnóstwo Łowców i Fundacja. Pokonali Organizację raz na zawsze.
- Dziś nie złapiemy już żadnego samolotu do Wenecji - powiedział Dante patrząc na drużynę. - Musimy zostać i spędzić noc w hotelu.
Pozostali przytaknęli. Wyszli z zamku na ulicę. Sophie złapała taksówkę i podała kierowcy adres hotelu Fundacji w Pradze. Nagle zadzwoniła komórka Dantego. Zamrugał kilka razy, trochę zaskoczony, ale szybko odebrał, kiedy zobaczył numer.
- Guggenheim - powiedział. - Hej.
- Nadal jesteście w Pradze? - zapytał Szwajcar.
- Tak i właśnie zwycięsko ukończyliśmy misję - ostatnie słowa powiedział szeptem, żeby kierowca taksówki nie usłyszał.
- Wiemy. Dante, mam złe wieści - powiedział Guggenheim, a jego głos był cichy i pozbawiony entuzjazmu. - Chodzi o Metza.
Bursztynowooki mężczyzna zesztywniał i poczuł, że jego serce przyspiesza.
- On zmarł, przykro mi - kontynuował Szwajcar. - Odszedł właśnie gdy lądowaliście w Pradze.
Dante czuł, że jego oczy się rozszerzają, a serce zamiera. Te wieści dość mocno go zszokowały i nie mógł ukryć, co czuje. Przyjaciele wpatrywali się w niego zmartwieni i czujni.
- Dante? - spytał Guggenheim. - Jesteś tam?
- T-tak - odpowiedział kasztanowo-włosy mężczyzna.
- Pogrzeb odbędzie się za dwa, trzy dni - brzmiała odpowiedź. - Wrócicie do tego czasu?
- Tak - przytaknął Dante. - Tak, wrócimy. Dzięki, Guggenheim.
- Więc do zobaczenia - powiedział starszy mężczyzna. - I jak już mówiłem, przykro mi.
- Cześć - powiedział bursztynowooki najlepszy agent i rozłączył się.
- Dante? - zapytał zmartwiony Lok. - Co się stało?
- Powiem wam w hotelu - odparł jego mentor, jeszcze bardziej martwiąc pozostałą trójkę Łowców. Wkrótce taksówka zatrzymała się przed danym miejscem. Dante zapłacił rachunek i wysiadł, wciąż w ponurym nastroju. Przyjaciele dołączyli do niego, patrząc to na siebie, to na niego. Zhalia przygryzła wargi. Ona już podejrzewała, czego dotyczyła wiadomość.
,,Muszę być silna dla niego" - pomyślała. ,,Metz był nie tylko jego mentorem, był prawie jak ojciec..."
Weszli do hotelu, a ich przywódca poprosił o pokoje. Potem wręczył im klucze.
- Dante - powiedziała Sophie - miałeś powiedzieć nam, co się stało. Czego chciał Guggenheim?
- Metz nie żyje - odpowiedział bursztynowooki mężczyzna zwieszając głowę.
- Co? Ale jak? Kiedy? - pytała zszokowana dwójka nastolatków. Nie mogli uwierzyć. Owszem, Metz był chory, ale nadal był.
- Kiedy wylądowaliśmy w Pradze - brzmiała odpowiedź.
- A co z Fundacją? - zapytał Lok.
- Guggenheim się nią zajmie - odparł Dante bezbarwnym głosem. - Jest zastępcą. Kiedy lider umiera, zastępca zajmuje jego stanowisko.
- To dobrze... tak sądzę - powiedziała Sophie patrząc w dół. - Jest mi...ee nam... bardzo... przykro, Dante...
- W porządku - odparł patrząc w przestrzeń. - Teraz prześpijmy się trochę. Potrzebujemy tego.
Pozostawił ich i poszedł do swojego pokoju. Pozostała trójka stała z tyłu patrząc na swoje stopy.
- Cóż, sądzę, że powinniśmy iść - powiedziała dziedziczka Casterwill. - No chodźcie!
Weszli na piętro w ciszy. Nikt nie chciał rozmawiać. Wiadomości były poważne, ale także zrobiło im się żal Dantego, ponieważ wiedzieli, jak bardzo dbał o swojego mentora.
Dante
Leżał na łóżku wpatrując się w sufit, wciąż zszokowany wieściami. Metz wychował go i zawsze był jak ojciec dla mężczyzny o kasztanowych włosach, a teraz nie żyje... wszystkie wspomnienia przebłyskiwały Dantemu przed oczami.
Retrospekcja
Sześcioletni Dante Vale stał naprzeciw nowego grobu. Grobu jego rodziców. Zginęli w wypadku samochodowym.
- Dante - przyjaciel jego rodziców, Metz, położył rękę na ramieniu chłopca. - Chodź, powinniśmy iść.
Kasztanowowłosy chłopiec przytaknął. Rodzice powierzyli go opiece Metza. Teraz czekało go nowe życie. Metz miał go nauczyć, jak być Łowcą. Rzeczy, nie dla której żyli jego rodzice.*
***jakiś czas później***
- Metz, Metz - mały Dante biegł w kierunku swego nauczyciela. - Zrobiłem to, zrobiłem! Wezwałem swojego pierwszego tytana!
Skrzydlak unosił się w powietrzu tuż nad nim.
- Czyż nie jest świetny? - zapytał dumny z siebie chłopiec.
- Dobra robota, Dante - powiedział Metz. - I do tego sam go znalazłeś. Skrzydlak będzie dobrym przyjacielem. Ale potrzebujesz kolegi wojownika, który będzie walczył z tobą, kiedy wpadniesz w kłopoty - mężczyzna wyjął amulet z kieszeni. - Nazywa się Kaliban - dodał.
******następne wspomnienie******
Dante jest już nieco starszy. O kilkanaście lat. Chce wyruszyć na misję, ale Metz nalega, by wyruszył z nim ktoś jeszcze.
- Metz, czemu nie mogę zrobić tego sam? - pyta kasztanowowłosy chłopak.
- Łowcy mogą wygrywać sami - tłumaczył Metz. - Ale tylko w drużynie jest ich prawdziwe zwycięstwo.
Dante westchnął. Może Metz ostatecznie miał rację?
- Dobra - powiedział. - Ruszajmy.
******następne wspomnienie******
Dante biegł przez szpital Fundacji. Guggenheim dzwonił przed chwilą. Chodziło o Metza.
- Co się stało? - zapytał najlepszy członek Fundacji.
Szwajcar popatrzył na niego z czymś w rodzaju smutku w oczach.
- Misja się nie powiodła - powiedział. - Metz... on...
- Co? Wyrzuć to z siebie, Guggenheim - młody człowiek był dość niespokojny.
- On... on został przeklęty przez legendarnego tytana ciała - blondwłosy mężczyzna opuścił głowę.
- Ale jest na to lek, prawda? - spytał Dante.
- Nie - potrząsnął głową drugi przywódca. - Naprawdę mi przykro. Wciąż nie mamy leku na takie klątwy... tak jak z Simonem będzie jeszcze gorzej, aż...
- Nie - mężczyzna o kasztanowych włosach zacisnął pięść. - Nie pozwolę na to. Musi być jakiś sposób, aby go wyleczyć. I ja go znajdę, nieważne jak długo to zajmie!
Guggenheim popatrzył niego ze zmartwieniem i potrząsnął głową.
******następne wspomnienie******
Dante stał przy oknie w domu Metza. Metz leżał w łóżku podłączony do tych wszystkich maszyn. Bursztynowooki mężczyzna zacisnął pięść. Przez lata szukał jakiegoś leku. Ale nie znalazł żadnego. Podszedł do łóżka i usiadł na krześle obok. Wziął swojego ,,ojca" za rękę.
- Mam spotkanie z pośrednikiem z czarnego rynku - powiedział. - Ma dla ciebie parę nowych leków. Poczekaj chwilę.
- Czuję się dobrze - odparł Metz. - Nie martw się o mnie, Dante.
- Metz, masz tak wiele do zrobienia jako przewodniczący Fundacji Huntik! - zaprotestował Dante. - Przyrzekłem, że cię wyleczę bez względu na koszty.
Po tych słowach wstał i wyszedł. Musiał wyleczyć swego ojca i przyjaciela.
******następne wspomnienie******
Dante przyniósł Metzowi leki z Wiednia. Ale nie zadziałały tak, jak oczekiwał. Metz czuł się lepiej, ale tylko na początku i to nie była duża poprawa. Pielęgniarka powiedziała, że te leki tylko trochę opóźnią proces. Może o kilka dni. Dante zatopił się w fotelu. Dlaczego nic nie działało? Może...
- Nie - pomyślał. - MUSI być sposób, by go wyleczyć, a ja go znajdę. Przyrzekam.
Westchnął. Następnego dnia mieli mieć misję w Grecji, w poszukiwaniu Argo. Może tam jest jakaś nadzieja...
******następne wspomnienie******
Na małej wysepce na morzu Egejskim zapadał zmrok. Dante westchnął, bardzo wierzył w to, że znajdzie tu jakiś lek. Kiedy Medea powiedziała mu, że ma lek... był szczęśliwy i pełen nadziei. Tym razem naprawdę uwierzył, że udało mu się znaleźć lek. Tym razem miał zadziałać. Ale to było tylko złudzenie, taktyka obronna, zwodząca jego zmysły. I oszukała go. Rośliny, które trzymał w rękach zniknęły. Zhalia szła w jego stronę.
- To nie koniec, Metz - powiedział. Wiedział, że będzie próbował i walczył dopóki nie zwycięży. Nie było możliwości odwrotu...
******następne wspomnienie******
Dante znów odwiedził Metza. Tuż przed misją w Rumunii. Wciąż miał nadzieję, że odnajdzie lek.
- Może w Rumunii coś będzie... może tamte tytany... - zaczął.
- Dante... - gwałtowny kaszel wstrząsnął ciałem Metza, i mówił ochrypłym głosem. - Tytan zamknięty w zamku Vlada Draculi jest niebezpiecznie blisko dostania się w ręce Professora a ty masz nadzieję *kaszle* że tą misją byłoby znalezienie leku na moją chorobę... - kaszel się nasilił, a pielęgniarka rzuciła się w kierunku łóżka jej pacjenta.
- Tak, twoje życie jest ważniejsze - powiedział Dante.
- Dante, musisz przede wszystkim walczyć ze złem - odparł starszy mężczyzna ochrypłym głosem i zakaszlał ponownie. - Pamiętaj o tym...
Dante patrzył na niego ze smutkiem i troską w bursztynowych oczach... jak Metz mógł mu powiedzieć coś takiego?
******następne wspomnienie******
Dante wszedł do pokoju Metza. Było ciemno. Zasłony jego łóżka były opuszczone, a maszyna pikała.
- Metz? - zapytał mężczyzna o kasztanowych włosach. - Słyszysz mnie?
Jego mentor wyciągnął drżącą rekę. Była pokryta plamami.
- Nie miałem pojęcia, że jest tak źle - wyszeptał i chwycił ją. Metz podał mu coś. To był klucz, klucz i mapa. Dante przytaknął. Wiedział, że jego przyjaciel chce, aby znalazł coś ważnego. Wyszedł na zewnątrz. Tam spotkał pielęgniarkę Metza.
- Gdzieś musi być lek na tą klątwę - powiedział patrząc na mapę i klucz.
- Tak mówisz - powiedziała kobieta sceptycznie. - Mam nadzieję, że nie zamierzasz włóczyć się po całym świecie, bo starzec z urojeniami przekazał ci mapę nie wiadomo dokąd.
- Na podstawie tej linii wybrzeża - odparł - powiedziałbym: Turcja.
*********koniec*********
Dante potrząsnął głową i wstał. Te wspomnienia tylko potęgowały ból, zamiast łagodzić. Musiał się przejść. Wyszedł z pokoju. Skierował się na balkon i wyszedł. Ciepły wiatr owiał mu twarz. Wieczór był całkiem przyjemny. Nie za gorąco, nie za chłodno.
- Wszystko na próżno - pomyślał mężczyzna o kasztanowych włosach patrząc na Pragę. - Wszystko...
Zalała go nowa fala wspomnień, ale tym razem o innym charakterze. Te wszystkie niebezpieczeństwa... wyspa Medei, Wiedeń, Praga... wszystkich wciągał w te wszystkie zagrożenia...zwłaszcza Zhalię... W tym momencie dotarło do niego, jak łatwo mógł ją stracić, w jaką niebezpieczną grę pogrywał jej życiem.
- Dante? - tak dobrze znany mu głos wyrwał go z zamyślenia. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć kto to był i dlaczego tu jest. Zhalia podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu. - Nie możesz spać? - zapytała.
- Wyszło zabawnie, nie? - zapytał wzdychając. - Tylko spójrz, zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby znaleźć sposób na wyleczenie go i wszystko na próżno. Żałosne, co? Pogoń za głupim marzeniem, które nigdy się nie spełni. Jako przywódca zawiodłem.
- Nie mów tak - wyszeptała. - To nie prawda.
- To jest prawda - potrząsnął głową. - Jaki przywódca pozostawia swoją misję i co ważniejsze drużynę w tylu śmiertelnych niebezpieczeństwach, dla głupiej fantazji? Bo tak właśnie robiłem. Pozostawiłem was w tak wielu niebezpieczeństwach. Weźmy na przykład wyspę Medei. Jako przywódca, powinienem był mieć się na baczności. Lok i Sophie mieli prawo wpaść w pułapkę. Są niedoświadczeni, ale ja? Dużo dłużej siedzę w tej branży. Powinienem był wyczuć podstęp. Ale tego nie zrobiłem i wpadłem tak jak oni. Poddałem się iluzji. Byłem głuchy i ślepy. Nie chciałem ci wierzyć, gdy przyszłaś mnie ostrzec... zorientowałaś się, że coś jest nie tak, ale ja byłem tak pochłonięty fantazją że nie chciałem zmierzyć się z rzeczywistością. Odesłałem cię i zostawiłem ci walkę z silną i niebezpieczną bronią umysłu na własną rękę. Mogłaś zginąć, albo to mogło na zawsze zniszczyć twój umysł...
- Zemdlałeś - przypomniała mu. - Nie mógłbyś mi pomóc.
- Ale nie zemdlałbym, gdybym miał się na baczności - znowu potrząsnął głową. - Powinienem był być tam przy tobie, walczyć u twego boku. Zamiast tego goniłem fantazje.
Zhalia popatrzyła na niego z niepokojem. Nie wiedziała co może zrobić lub powiedzieć, więc pozwoliła mu kontynuować.
- W Wiedniu - kontynuował - wyruszyłem po leki, które nawet nie pomogły na długo. Organizacja mogła was zabić i zrobiłaby to. Defoe nie zawahałby się tego zrobić i znów musieliśmy polegać na tobie. Gdybyś nie użyła Król Bazyliszka... i po raz kolejny zawiodłem jako przywódca - mówił coraz ciszej i ciszej. Jego towarzyszka zauważyła też, że zacisnął dłonie w pięści na balustradzie.
- A dzisiaj - powiedział - dzisiaj poniosłem całkowitą klęskę. Zwyczajnie oddałem tytany Professorowi, naszemu śmiertelnie groźnemu wrogowi, pozwoliłem członkom mojej drużyny walczyć ze sobą, a potem po prostu osunąłem się na podłogę i nie zrobiłem nic, żeby naprawić ten błąd. Po raz kolejny wpakowałem was w niebezpieczeństwo... zwłaszcza ciebie. Po raz kolejny sprawiłem, że walczyłaś o moje i twoje życie, w walce bez szans na zwycięstwo. Tu zawiodłem nie tylko jako przywódca, ale też jako mężczyzna. Jaki mężczyzna pozwala na sytuację, w której kobieta, którą kocha załamuje się i płacze? A dla czego to zrobiłem? Dla mirażu, który nigdy nie stanie się rzeczywistością.
Zhalia przygryzła wargę. Nigdy nie widziała go takim, nigdy nie słyszała by mówił z taką nienawiścią do samego siebie. Bardzo raniło ją oglądanie go w takim bólu.** Dante zacisnął pięść tak mocno, że jego dłonie zaczęły drżeć, a w oczach pojawiły się łzy. Właśnie wtedy, ciemnowłosa kobieta zdecydowała się działać. Po raz kolejny położyła dłoń na jego ramieniu, odwracając go do siebie. Przysunęła się bliżej i objęła go ramionami.
- To nie jest prawda - szepnęła mu do ucha. - Jesteś wspaniałym przywódcą i mężczyzną, Dante. Wierzyłeś we mnie i ufałeś mi jak nikt inny, od razu mi wybaczyłeś, bez wątpliwości i wypytywania mnie o tę całą historię. Przyjąłeś mnie po tym, jak moje mieszkanie wybuchło. Zawsze byłeś w pobliżu, by pomóc nam, gdy wpadaliśmy w kłopoty, zawsze miałeś plan. Gdybyś nie zjawił się na czas w tych katakumbach, Defoe mógłby mnie pokonać. W Wiedniu, pamiętaj, że mogłam związać się z Królem Bazyliszkiem tylko dlatego, że ty odwróciłeś ich uwagę. Na wyspie Medei, zginęłabym, gdybyś nie przyszedł w ostatniej chwili, w Etiopii, ten tytan zabiłby mnie, gdyby nie ty. Dzisiaj też. Dante, gdybyś nie przybył mi na ratunek tyle razy, ja, jak równie dobrze Lok i Sophie, byłabym sześć stóp pod ziemią.*** Gdyby nie ty, nie byłabym w stanie dokonać rzeczy, których dokonałam i pamiętaj, że nie ważne co zrobisz i jakie podejmiesz decyzje, ja zawsze będę cię wspierać.
Dante milczał podczas całej tej wypowiedzi. Po części dlatego, że wciąż był załamany, ale bardziej dlatego, że jej działania całkowicie go zaskoczyły. Ale szybko ochłonął, przytulił ją mocno i ukrył twarz w jej włosach, po raz pierwszy od lat uwalniając emocje. Zhalia tylko wzmocniła uścisk i nic nie powiedziała.
- Dziękuję ci - usłyszała jego szept - za to, że tu jesteś.
Wysoko nad nimi, na granatowym niebie, srebrzyście migotały gwiazdy.
*W sensie, że tego nie robili, nie byli Łowcami. Przynajmniej tak sądzę. Miałam duży problem z przetłumaczeniem tego zdania.
**Przetłumaczyłam tak, bo wujek Google tłumaczył to tak dziwnie, że nijak nie pasowało.
*** W sensie, że zginęliby.
Jeśli ktoś ma lepszy pomysł na tłumaczenie niektórych słów bądź zwrotów, pisać!
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości